#6 Melancholia młodości

Cześć. 
Mamy sobotni wieczór, chwilę po godzinie 19:00. Obżeram się słodyczami - ale spokojnie, jesiennej depresji brak. Najzwyczajniej w świecie miałem ochotę dokarmić swoją wenę. Nie wiem dlaczego tak jest, ale nie wyobrażam sobie jej jako pięknej, kruczowłosej niewiasty, która pożądliwie zagląda przez okno. Dla mnie to lekko znudzona kobieta, która wieczorami siada w fotelu, zagryzając ciastka wiśniowe kwaśnymi żelkami. Silna i niezależna, dlatego też niechętna do częstszej współpracy z moją najskromniejszą w świecie osobą. 
Wracając do mojego - zdaniem niektórych przeraźliwie nudnego - życia. Nigdy nie byłem typem imprezowicza, buntownika. Szybko musiałem stać się dojrzałym i odpowiedzialnym Dawidem. Uważałem, że książki i nauka to coś dla mnie. Od dziecka miałem bujną wyobraźnię. Uwielbiałem bajki, odgrywanie stworzonych przeze mnie historii (i to na podłodze mojego pokoju za sprawą żetonów i kart z chipsów!). Obecnie, jako dwudziestojednoletni facet, dziękuję, że wszystko potoczyło się tak, jak się właśnie stało. To nie tak, że moje życie było bajkowe, wręcz przeciwnie. Kiedy byłem malutkim chłopczykiem moi rodzice już pracowali za granicą. Często mną i moim starszym bratem (warto dodać, że jesteśmy tak różni, że niekiedy zastanawiam się, czy na pewno to mój brat - jednak za nic w życiu nie zdecydowałbym się go wymienić) zajmowała się babcia i dziadek albo ciocia. Były osoby w szkole, które mnie bardzo nie lubiły. Bo bywałem inny, bo nie miałem ochoty na słowne przepychanki i fizyczne szarpanie. Ale jakimś dziwnym trafem w klasie nigdy nie miałem wrogów, może dlatego, że kiedy się mnie pozna wypadam całkiem przyzwoicie. Teraz jestem trochę zmęczony. Pracowałem przy taśmie produkcyjnej niczym bezmózgie zombie, moi rodzice wzięli rozwód, zrezygnowałem ze studiów, które miałby być tymi wymarzonymi. Nie wiem, czy to właśnie skutkuje moimi dziwnymi kaprysami, zgryźliwością i niekiedy chłodnym dystansem do ludzi. Może od zawsze to wszystko we mnie było? Niedawno usłyszałem, że jestem młodym człowiekiem z szybko starzejącą się duszą. Mam nadzieję, że nie umrze ona przed ciałem, bo miałbym problem. I to raczej post-egzystencjalny.
Ale koniec mojej smutnej historii, bo jeszcze wygram TopModel, bądź inny program, do którego mi nie po drodze. Pozdrawiam Anię, która poniekąd zainspirowała mnie do napisania tego wpisu i pewnie sama go przeczyta - raczej nieprędko, bo za parę chwil wpadnie w imprezowy szał. Malowanie paznokci to rytuał na tyle dziwny, że pozostawię sobie tutaj margines niewiedzy. Dosyć szeroki, wprawdzie palców jest niemało. Jeśli mowa o samej Ani - uosobienie przebojowości, chodząca bomba energii (tylko nie w godzinach porannych) i uśmiechnięty obraz optymizmu. Miałem ostatnio przyjemność zrobić jej kilka zdjęć. Za wszelką cenę chciałem, żeby to były poważne zdjęcia w jesiennym, lekko smutnym klimacie. Bogowie, jaki ja byłem głupi! Uświadomiła mi to dopiero sama Ania, która chcąc być miłą nie zwróciła mi na to wcześniej uwagi, jednak oczekiwała "uśmiechniętych zdjęć", bo jak stwierdziła: "lubię siebie wesołą i zadowoloną". To raczej normalne, że osiemnastolatka tryska dobrym humorem i bije od niej świeża aura. Jednak moja głowa przeżarta nad wyraz dorosłym podejściem do życia nawet nie zarejestrowała tego faktu. Ta sytuacja jest idealnym zdiagnozowaniem melancholii młodości. Aniu, jeszcze raz przepraszam. Mea culpa! 
A jeśli mowa o mnie. Lubię potańczyć, posłuchać dobrej muzyki, wypić kilka głębszych kieliszków wódki i zagryźć smacznym ogórkiem. Ostatnio nawet polubiłem piwo - może jeszcze będzie ze mnie student. W czym więc problem? Teoretycznie go nie ma, bo lubię posiedzieć z książką, obejrzeć odcinek serialu (ewentualnie osiem), pograć z kumplami albo poleżeć i nic nie robić. Jednak bywają dni, że chciałbym się zmobilizować i wyjść - czasami się udaje. Częściej nie. Nauczyłem się, że zamiłowanie do imprez nie jest wyznacznikiem wiecznej życiowej balangi. Dla wielu to reset, przerywnik w szaroburej rutynie, sposób na zabicie nudy. Inni są uzależnieni od poznawania nowych ludzi, tych nieznajomych, którzy patrzą głodnym wzrokiem żądni przygód i niezapomnianych doznań. Są też tacy, których życie dopiero budzi się w ścianach klubów przy barze i kilku drinkach, przerywając dzienny letarg. Wszyscy oni mają coś wspólnego. I to nie jest kac. Przychodzi dla nich taki moment, w którym odkrywają, że po tej imprezie znowu do drzwi zapuka zwykłe, codzienne życie. Sztuką jest żyć by imprezować, a nie żyć imprezą. 
Zatem to ja cierpię na melancholię młodości, bo nie walczę? Czy oni zapadli na tę przypadłość, bo już dawno uznali to za normalność? A może wszyscy jesteśmy chorzy i wyleczyć nas może tylko lekarz? W tym wypadku człowiek, który pokocha nas takimi, jakimi naprawdę jesteśmy. 


Aniu, miłej zabawy!
PS Nie pij za dużo!

Unknown

1 komentarz:

  1. Ja tam również jakoś przeżywam swoje studia bez imprezowania i raczej jakoś nie żałuję. Pamiętam, że raz chciałam jakoś wpasować się w ten świat, ale nie satysfakcjonowało mnie to. Wieczór z książką i kotem wydawał się być idealny.
    Co do piwa, to akurat jestem ogromną fanką piwa, a raczej smakoszem. Nie lubię pić w dużych ilościach, ale sączyć. Polecam czeski, ciemny browar. Coś niesamowitego. Swoją drogą to wino też uwielbiam, ale wódki jakoś się nie chwytam. Za to ogórki... :3
    Może i czasem oderwanie się od takiej normalności jest dobre, jednak ja tam wolę napisać jakieś wypociny albo poczytać o czymś, co mnie interesuje.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń